i swéj młodości wiedział, i nie mógł uwierzyć w metrykę. O ile sięgnął pamięcią, nie słyszał nigdy, aby rodzice jego dłuższy czas tu przebywali! nieboszczyk Jan-Nepomucen nigdy o tém nie wspominał.
Zaszła nareszcie najlepsza bryka, umieszczono starego na wygodnéj poduszce — pojechał. Dydaś objął miejsce przy woźnicy na koźle.
Kazał stary wprost jechać na probostwo. Zobaczywszy go, ks. Roman wyszedł naprzeciw niego do ganku, ale i na jego twarzy więcéj było jakiegoś pomieszania niż wesela.
— Wiem, co was do mnie sprowadza — rzekł z cicha. — W istocie, znalazłem zapisaną metrykę waszą, to nie ulega wątpliwości, ale...
Głową potrząsał.
— Chodźmyż to cudo zobaczyć — odezwał się Lubachowski.
W pokoju, w którym dziekan pracował, na stole znajdował się zeszyt sinego grubego papieru, zapisanego bladym bardzo atramentem. Na połowie stronicy, wśród innych, stała tu notatka, po łacinie wpisana i niepodpadająca wątpliwości.
Lubachowski wziął arkusz w ręce drżące, wlepił w niego oczy i szepnął księdzu tak cicho, iż głosu jego cokolwiek daléj stojący nie był-by mógł usłyszeć.
— Metryka ta chyba późniéj wpisaną została.
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/266
Ta strona została skorygowana.