jakby nie dowierzał szczęściu swojemu, pozostał zamyślony i smutny.
U dziekana zabawiwszy, dopóki go ten nie nakarmił i nie napoił, potrzebując spocząć nieco i chcąc widziéć Hubę, Lubachowski kazał zajechać do Poznańskiego Hotelu. Z towarzystwem, które się tu zbierało, nigdy nie był w takich stosunkach, aby go potrzebował unikać. Znali wszyscy dziedzica Lubachówki, jako spokojnego człowieka i, o ile Niemcy Polaka mogli, szanowali. Ceniono w nim pojednawczego ducha. Tłómaczył i uniewinniał urzędników, których drudzy potępiali.
— Cóż oni winni? — mówił — spełniają rozkazy, to ich obowiązek... Nie winne są nożyce, że krają, ale ręka, co je trzyma.
Od rana już wiadomość o metryce Lubachowskiego, przez samego dziekana rozgłoszona, rozeszła się była po miasteczku. Cieszyli się nią niemal wszyscy.
Tylko przybyły późniéj Frejer i Brause powitali ją, po krótkiém osłupieniu, wykrzyknikiem gwałtownym: Schwindel!
Ani jeden, ani drugi, wierzyć w to nie chciał, aby się metryka znaleźć mogła; gotowi byli posądzić wszystkich raczéj, niż temu uwierzyć.
Milczenie znaczące, jakiém wykrzyk ten został przyjęty, dało wszakże Frejerowi do myślenia, i daléj już nie rozgadywał się o tém.
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/268
Ta strona została skorygowana.