ale stary nie przyjął tego i usiadł między Niemcami, aby nie dać pozoru, że ich unika. Miał i tę delikatność, że rozmowy o drażliwém owém prawie nie począł i nie okazał się im zmienionym w niczém.
Dopiéro przybycie Solingera to milczenie przerwało. Solinger, swoim obyczajem, zaraz otworzył się ze swém zdaniem, surowo sądząc niepotrzebne, według niego, drażnienie.
Lubachowskiemu nie wypadało się mieszać do tych rozpraw, których i urzędnicy przybyli uniknąć byli radzi, gdy koczyk stary, wszystkim znany, zatoczył się do ganku, i z niego wysiadł mężczyzna lat średnich, na krótkich nogach, z głową zadartą, rumiany, zuchwałego wyrazu, z włosami do góry zaczesanemi. Maleńki nosek, siedzący niezgrabnie w środku szerokiéj twarzy, i usta z wargami mięsistemi, dawały mu fizyognomią dziwaczną. Wyjrzawszy okném, Solinger skrzywił się i rzekł głośno:
— Herr Lubicz!
Drzwi się otworzyły i hałaśliwie dosyć wszedł tak nazwany, obywatel z sąsiedztwa, który, wejrzeniem towarzystwo ogarnąwszy, odezwał się po niemiecku:
— Hab die Ehre!
Nie było z czego, ale Lubicz śmiał się, mówiąc to; rzucił czapkę na stoliczek, zdjął palto i podszedł,
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/270
Ta strona została skorygowana.