Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/271

Ta strona została skorygowana.

ręce zacierając, przywitać Lubachowskiego, który zimno mu się pokłonił.
Najpierwszą rzeczą było kazać sobie podać wódki, skarżąc się na chłód przejmujący. Nikt jakoś ani się do niego zbliżał, ani go zaczepiał, i pan Gabryel Lubicz sam się zwrócił do pana Plowe.
— Nie słyszał pan? cóż tedy? co? kupuje rząd nasze majątki? Pan wié, ja oświadczyłem otwarcie, że Dębinę i Samołazy gotów-em sprzedać. Dla kolonizacyi niéma nic nadto dogodniejszego. Powinni mi dobrze zapłacić. Ja tam w ten patryotyzm, trzymający się ziemi, nie wierzę; u mnie on w sercu. Ja się cieszę z tego, że rząd nabywa i uratuje szlachtę, jak Boga kocham; tylko niechaj dobrze zapłaci, ja znajdę gdzie sobie ziemię kupić.
Milczeli wszyscy, nikt ani mu przeszkadzał, ani go słuchał. Lubicz ciągle oczyma napróżno szukał potakiwania i konfirmacyi. Niemcy stali milczący, Lubachowski po cichu coś mówił z Solingerem.
Plowe, do którego się potém zbliżył Lubicz i usiadł przy nim, trochę się odsunął, wziął kufel w ręce i, rozmowy nie poczynając, piwem i fajką mocno był zajęty.
Podrażniony tém, że nie znalazł tu spodziewa-