— Ja się spodziewam za Dębinę i Samołazy wziąć dobre pieniądze — rzekł. — Wiem, że mnie panowie bracia szlachta będą prosekwowali za to, że się ziemi pozbywam. Głową muru nie przebiję, wolę ofiarować, niż być zmuszonym sprzedać, gdy długów się przymnoży, a tu gospodarować niéma sposobu, chyba Niemcowi któremu dadzą pieniądze na trzy procent, gdy ja ich pięć płacić muszę. Darmo się opierać; kto nie obce wyjść z torbami, musi sprzedać.
I na to wyznanie wiary nikt mu nie odpowiedział. Solinger tylko, wpatrzywszy się w wesołego i rubasznie się poruszającego Lubicza, wtrącił:
— Podobno pańską Dębinę i Samołazy, jak słyszałem, już od lat kilkuset posiadała rodzina. Nie będzież panu żal tę ziemię, na któréj się urodziłeś, te miejsca w których żyli rodzice i dziadowie, na ostatek i ich groby sprzedawać!!
— Ja tam w te sentymentalizmy się nie wdaję — odparł Lubicz. — Jestem ojcem familii, potrzebuję dzieciom zostawić majątek, sam téż wolę miéć sto tysięcy talarów czystych, niż dwakroć zaszarzanych. Chciałem sprzedać swoim, nikt nie daje ceny poczciwéj. Dębina i Samołazy, od siebie rzucając, warte trzy kroć sto tysięcy talarów.
Plowe począł głową poruszać, a Solinger się rozśmiał głośno:
— Rząd przepłacać nie myśli — rzekł.
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/273
Ta strona została skorygowana.