Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/274

Ta strona została skorygowana.

— Ale ba — podchwycił Lubicz — ja mam na nich długu dwakroć sto tysięcy, a mnie musi zostać sto. Chce je rząd miéć i zyskać dobry przykład, niech zapłaci trzykroć. Co to znaczy dla niego? Fiskus ma papieru dosyć...
Wstał i począł się przechadzać.
— Ja jestem piérwszy, który sam ofiaruję swój majątek — dodał — ale ja się wyniosę ztąd. Żona popłacze trochę, na beksy zważać nie myślę.
Wielomówność Lubicza, która dobrze stan jego duszy niespokojny malowała, cynizm, z jakim się wyrażał, maxymy, które głosił, u nikogo nie znalazły dobrego przyjęcia. Odwracali się wszyscy, nie słuchano go, musiał zamilczéć, ale czoło mu się fałdowało. Zbliżył się do bilardu, jakby do gry dwóch młodych kancelistów chciał się przyłączyć — i tu go téż przyjęto zimno. Pozostawał mu Huba, do którego się zwrócił prosząc go o przekąskę.
— Co pan rozkaże? — zapytał gospodarz, z niezbyt wielką ochotą służenia mu. — Nie wiem, czy ja pana potrafię zaspokoić, bo pan dobrze jeść lubi, a moja kuchnia nie wykwintna.
— Daj, co masz — rozśmiał się Lubicz, połechtany tą obawą Huby — wiem, że nie jestem u Kurnatowskiego i wymagać nie będę; głodny jestem.
Lubachowski korzystał z chwili téj i zebrał się do odjazdu. Dydaś téż, już niespokojny, po kilka-