cia — świadczyły tylko, że tędy przeszła mściwa jakaś ręka losu...
Wszyscy wygnańcy byli już pod opieką siły wojskowéj nad granicą, oczekując na przypędzanych coraz więcéj skazanych. Krzysia musiała śpieszyć, ażeby ich tam jeszcze zastała.
Nie mogła-by téż była dłużéj tu pozostać, gdyż znajomy jéj i przyjazny pisarz miejscowy przestrzegł ją, że wydane zostały rozkazy, aby nikogo nie przyjmowano i nie zatrzymywano, ktokolwiek się zgłaszał do wypędzanych. Hrabiemu zdawało się, że go przetrzymywanie tych ludzi kompromitowało, że go w górze posądzać mogli o sprowadzanie, protegowanie, o agitacyą, o kolonizacyą... jedném słowem, o czynności, germanizacyi szkodliwe. Nakazano więc zacierać ślady wszelkie po tych nieszczęśliwych, o których już nawet wspomniéć nie było wolno. Hrabia tak był niespokojny, iż niepotrzebnie list wystosował do prezesa, tłómacząc się przed nim, że o tych robotnikach wcale nie wiedział, składając winę na rządzcę — i wizytę oddał landratowi.
Spłakana, znękana, biedna Krzysia, popędziła dniem i nocą ku granicy, spodziewając się transport tych wywołańców pochwycić, nim-by ich strażom pogranicznym oddano.
Dowiadując się przy każdéj karczemce na gościńcu, jak daleko znajdować się mogli prowadzeni
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/279
Ta strona została skorygowana.