Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/280

Ta strona została skorygowana.

pod strażą wygnańcy, uspokoiła się nieco ekonomowa, z tego, co słyszała, upewniwszy się, że siostry i braci swych jeszcze przed granicą napotka. Oprócz tego, oddawanie ich podlegało formalnościom, których dopełnienie prędkie było niepodobieństwem.
Szli oni bez zasiłku, o głodzie, chorzy, a w duszy niosąc rozpacze i tęsknice wygnania...
Po długiém rozglądaniu się, czy ich nareszcie nie zobaczy, Krzysia przed małą karczemką w lesie, ujrzała tabor, złożony z kilku nędznych wózków, chudemi zaprzężonych końmi, lub ciągnionych przez ludzi, wśród którego, począwszy od starców o kijach, aż do dzieci, z nogami słomą i szmatami poobwiązywanemi, wszystkie wieki i wszystkie nędze ludzkie miały przedstawicieli. Z téj milczącéj gromady, któréj część ledwie pod dach karczmy i do szopy dostać się mogła, niekiedy dawał się słyszéć płacz dziecka, jęk chorych, narzekanie kobiet, mruczenie mężczyzn, niemogących nastarczyć na wszystko.
Widok był rozdzierający serca. Blade twarze z oczyma wypłakanemi, ponure oblicza, przejęte zemsty bezsilnéj pragnieniem, inne już odrętwiałe nadmiarem cierpienia, upadające pod niém i senne... Straże nawet, które były zmuszone prowadzić tych niewolników, zdawały się cierpiéć z nimi i odwracały się od widoku téj nędzy, na którą zaradzić nie mogły. Przed krzyżem stojącym