Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/281

Ta strona została skorygowana.

nad drogą, dwie stare kobiety głośne wypłakiwały modlitwy.
Kilku pijanych i pijących, głośniéj przeklinających na czém świat stał swych prześladowców, gwałtowniejszemi wybuchami zmuszało żołnierzy do nakazywania milczenia.
Krzysia z daleka już szukała oczyma swoich. Byli to jedyni najbliżsi jéj krwią na ziemi, tak do niéj niepodobni, jakby pomiędzy nią a nimi ogromne stały przestrzenie. Krzysia z pączka wiejskiego rozwinęła się na kwiatek w barwy strojny, a one i oni, zagłuszeni w chwastach, poschli na łodydze...
Dwie siostry cioteczne Krzysi ani jéj piękności, ani rozbudzonego umysłu nie miały. Były to istoty, życia nawet błogosławieństwem, macierzyństwem swém, wycieńczone. Jedna z nich trzymała u łona niemowlę, żółte, wynędzniałe, cisnące próżno chudemi paluszkami pierś matki, która mu pokarmu dać nie mogła. Zamiast mleka, płynęły jéj łzy z oczu i spadały na płaczącą dziecinę...
Starsze dzieci z krzykiem szarpały odzież matek, dopominając się chleba, wołając, że były głodne, gdy widok jedzących i w nich uśpione wycieńczenie obudził. Bracia, z których jeden z nogą okaleczoną, okrytą siermięgą, leżał na ziemi, z trudnością rozwiązywali sakwy, liche zapasy jadła w sobie mieszczące.
Ale wielka ta niedola, choć jednych czyniła sa-