cię w nocy przez sen na pomoc wołali, bo ty jedna mogłaś o nas pamiętać i poratować.
I, porywając się, kobieta na głos wielki poczęła wołać męża i siostry:.
— Jagno! Pawle! Gdzieżeście się zaszyli!... a to Krystyna nasza!...
Powitanie łzawe było i krzykliwe: całowali się, ściskali, narzekali... Krystyna dzieci i starszych witała po kolei.
— Jakżeście wy pomyśléć mogli, że ja o was zapomnę! — wołała. — Jakem się tylko dowiedziała, jakem tylko mogła, zabrałam, com miała, pogoniłam za wami. Paweł! idź-no do wozu, weź torbę, jest w niéj jedzenie, zgotować trzeba co ciepłego dla dzieci...
Ale nie było ani miejsca gdzie, ani z czego ognia naniecić. W ścisku każdy bronił swojego kątka: popychano się... Przychodzący z karczmy zaświadczał, że tam garnka do ognia ani było myśléć przystawić.
Krzysia przerywała, powtarzając:
— Zapłacę; przynieście chrustu, garnuszek przecie jest.
Ale kobietom, które usta miały narzekania pełne, jeść się nie chciało. Płakały, podparte na rękach.
Jedna len musiała zostawić marnie, którego zebrać nie miała sposobu; druga — ziemniaki w dole. Nikt grosza nie chciał dać za nie...
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/283
Ta strona została skorygowana.