starszym, a żegnając ich krzyżem świętym i dodając odwagi, aby o Bożéj nie wątpili opiece. Żołnierze się odwracali, przepuszczając go, jak innych, co tu z pomocą i miłosierdziem śpieszyli. Głód i pragnienie można było nasycić, ale serc zranionych uleczyć nawet słowo Boże nie zdołało. Jęczęli biedni.
Było téż kilku ciężko chorych, którzy się już daléj wlec nie mogli; prośby kobiet, wstawienie się księdza, wymogły na prowadzącym oddział do granicy, że się zgodził tu na nocleg pozostać. Krzysia pobiegła swoim, za pieniądze, na noc w chlewku pustym zakupie osobne schronienie, które z nimi podzielić miała. Poznoszono węzełki, pościągano dzieci: znalazło się parę kulów słomy, wkupiła się ekonomowa do ognia i sama zgotowała im wieczerzę. Ale więcéj niż nią, nakarmiła ich słowem, które z serca płynęło.
Do późnéj nocy usta im się nie zamykały; dopiéro gdy ogarek świecy gasnąć zaczął a dzieci kamiennym snem usnęły, starsi téż, sami nie wiedząc jak, pozamykali oczy i ze znużenia wpadli w tę bezwładność, która sen czyni podobnym do śmierci...
Krzysia, plecami oparta o ścianę, obwinąwszy się chustką, zamknęła téż oczy, ale budziła się co chwila, aby czuwać nad nieszczęśliwymi.
Zaledwie oczy się jéj przymknęły, obudzał ją
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/285
Ta strona została skorygowana.