Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/293

Ta strona została skorygowana.

Brause ledwie zdołał uspokoić. Milczał więc, oglądając się tylko dokoła.
Brause zawołał głośno:
— Niech-no pan posłucha.
Odwrócił się p. Grzegorz.
— Życzymy, abyś pan profitował z tego, póki czas. My panu dobrze zapłacimy — dodał Brause.
— Gdybyście mi we dwu dawali milion talarów — rzekł Lubachowski — wam nie sprzedam ziemi naszéj, témbardziéj, że mnie do tego nic nie zmusza...
Tym razem pośpieszniéj się oddalił stary, zostawując ich na podwórzu. Frejer naglił do wyjazdu. Brause, niedowierzający, chciał jeszcze jakiéjś probować perswazyi, gdy Krzysia, która nie ustępowała, odezwała się do niego:
— Stary pan nasz mówić nawet o tém nie będzie; niech panowie próżno nie czekają.
— Idźmy — dodał Frejer po cichu — trzeba się dowiedziéć, zkąd się wzięła ta metryka, o któréj nikt nie wiedział.
Rad nie rad, klnąc pod nosem, Brause, nic odpowiadając ekonomowéj, ruszył wreszcie ku bryczce. Wsiedli na nią żywo, i rozkazali jechać do powiatowego miasteczka.
Przez całą drogę, nie mogąc strawić wiadomości, którą z ust p. Grzegorza mieli, spierali się z sobą. Brause w metrykę nie wierzył, Frejer utrzymywał,