że gdyby się nawet jakaś znalazła, musiała być podrobioną, bo nikt nigdy o pochodzeniu Lubachowskiego z Księztwa nie słyszał, a pokrewieństwo jego z Janem Nepomucenem nic nie dowodziło.
Z południa już dobrze stanęli przed Hotelem Poznańskim, ale, wchodząc z krzykiem i hałasem do Huby, nie znaleźli tu jeszcze nikogo z urzędników. Godzina piwna jeszcze była nie nadeszła.
Oba oni znali polskie pochodzenie Huby, ale go uważali za zniemczałego i swojego, bo doskonale mówił po niemiecku i starał się być w najlepszych z nimi stosunkach.
Frejer kazał piérwszy podać sobie szynki i kiełbasy, bo był zgłodniały, a Brause zawołał o piwo.
Sam Huba usłużyć im pośpieszył. Chciał miéć teraz ucho na wszystko i korzystał z każdéj sposobności podsłuchania i wyrozumienia, co się święciło.
Brause, z rąk jego biorąc kufel, na którego pokrywie skrzywiony Fryderyk namalowany był ze straszliwym realizmem, podniósł oczy ku niemu.
— Słyszał pan kiedy o tém, żeby pan Lubachowski się tu rodził??
Zapytanie zastało Hubę tak nieprzygotowanym, że bardzo długo milczéć musiał.
— Słyszysz pan? — powtórzył Brause.
Huba miał czas się namyślić.
— Co mnie to obchodzi, gdzie się kto rodził? — odparł — albo ja wiem!
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/294
Ta strona została skorygowana.