to nie dziwiło, ani wielce obejść mogło. Gdy Brause wątpliwość swą objawił, Plowe się namarszczył.
— Metryki podrobić nie można — rzekł poważnie. — Gdyby się taka rzecz wydała, sąd wypadł-by bardzo surowy; nikt się na to ważyć nie może, a księgi opieczętowane, sznurowe, nie są nikomu przystępne, oprócz tych, co ich strzegą. Nie wiem nic o metryce, ale jeżeli jest, wybij to sobie z głowy, ażeby ona mogła być podrobioną. Ja o takich rzeczach słuchać nie chcę i nie mogę.
Odprawiony tak, Brause, zamruczawszy coś, umilkł i usiadł spokojny. Z tych, co późniéj przybyli, nikogo téż nie znalazł, kto-by metryką zająć się chciał i słuchać upartych jego wywodów.
Naostatek mała figurka, kancelista Lober, który usilnie pragnął w jakikolwiek sposób skorzystać z teraźniejszego składu okoliczności, wszedł i nastawił uszu, ale, obejrzawszy się po zgromadzeniu i obawiając podsłuchania, skinąwszy na Frejera i Brausego, poprowadził ich na piwo do Silberstejna, gdzie w brudniejszéj knajpie, przy gorszém piwie, swobodniéj mogli się rozmówić.
Gdy się to działo w miasteczku, panna Mina, która miała dość słuszne powody rachowania na Dydaka i spodziewała się niezawodnie wyjść za niego, rozpaczała niemal, odepchnięta i zapomniana.