Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/301

Ta strona została skorygowana.

lanami, i co żywo się oddalił Mina pobiegła w drugą stronę...
Z początku mocno poruszony, Dydak w końcu wytłómaczył sobie, iż wszystko to wagi żadnéj nie miało, że dziewczyna probowała go przyciągnąć znowu, że może go kochała, ale z tego nic być nie mogło. Ubolewał tylko, iż dał się w początku Niemce tak zbliżyć do siebie.
Wieczór zszedł mu na smutném rozmyślaniu o następstwach każdego mniéj rozważnego kroku. To go téż na długo snu pozbawiło. Było już blizko północy, gdy w końcu, znużony, zabrał się w swéj izdebce na folwarku do spoczynku. Pacierze zwykł był odmawiać po ciemku, i tym razem szeptał je swym zwyczajem, ale roztargniony, zaczynał, przerywał i rozpoczynał na nowo, wyrzucając sobie roztargnienie, gdy w oknie, przez które wpadało nieco światła z podwórza, ujrzał jakiś gorętszy jego odbłysk... Przestraszony, podbiegł i przez szyby dostrzegł na niebie coś, jakby łunę, która mu w oczach rosła...
Jak stał, napół już rozebrany, Dydak wybiegł na podwórze.
W domu spali już wszyscy; oglądając się, za budowlami, co stały czarne i milczące, ujrzał już dosyć szeroko rozpościerającą się łunę pożarną, która rosła mu tak w oczach, iż, nim się opamiętał, całe podwórze odblaskiem jéj zostało oświecone.