lisku wszystko, postawiwszy straże, rozdysponowawszy, gdzie jeszcze wodę nosić i polewać miano, prawie nie patrząc na Frejera, do którego się zbliżać nie chciał, kazał sobie podać konia i zabierał się do odjazdu. Nikt do niego nie śmiał przystąpić z podziękowaniem, i on téż się nie przybliżał do nikogo. Z dala widział Minę, która oczy miała w niego wlepione z wyrazem przestrachu, lecz czynił tak, jakby ani jéj nie znał, ani nikogo. Frejer przystąpić do niego nie śmiał; Mina, którą popychano i proszono, odmówiła stanowczo, i stara Frejerowa poszła, choć niechętnie, do siedzącego na koniu z podziękowaniem. Dydak, dla którego ona była prawie zupełnie obcą, kiwnął głową tylko, ręką zamachnął i zawołał na ludzi, którym właśnie wódkę przynieść miano dla poczęstowania. Jeden z parobków, Florek, który dosyć lubił przepalankę, chciał na to zwrócić uwagę dowódzcy, ale Dydak połajał go i dodał:
— Na koń.... My ich poczęstunku nie potrzebujemy...
Posłuszne parobczaki powskakiwali na konie i puścili się, śmiejąc i dokazując, za dowódzcą. Dzień się już robił jasny i na bladém niebie poranku czarne tylko kłęby dymu widać było rozkładające się po ziemi, gdy przybyli napowrót do Lubachówki, a Dydak staremu przyniósł raport, że ocalili, co mogli, i powiodło im się prawie całe zapasy
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/305
Ta strona została skorygowana.