Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/312

Ta strona została skorygowana.

bie na równych prawach; ich język, szwargot, brzmiał z naszym w szkołach... cierpliwości się przebrało...
Do tych argumentów, po stokroć powtarzanych z dodatkiem, że prawo nie powinno miéć litości, dorzucano szyderstwa i żarty cyniczne, przezywając Polaków i porównywając ich do cyganów.
Można sobie wyobrazić, jaką boleścią przejmowało to serce biednéj Krzysi, która właśnie, przybywszy do miasteczka, i wszedłszy do Hubów, zmuszoną była słuchać sarkastycznych ucinków i widziéć, że to, co jéj łzy wyciskało, Niemcom sprawiało przyjemność największą.
Opowiadano z obojętnością straszną o nędzy wygnańców, o liczbie ich, o przygotowaniach do stopniowego oczyszczenia téj ziemi i jéj kolonizacyi, o wielkiém znaczeniu prawa tego, które polskości prowincyi ostatni cios zadać miało.
Huba, który właśnie wchodzącą Krzysię spostrzegł i widział, jak ją to, co słyszała, przykuło do progu, obawiając się, aby rozżalona, nie odezwała się z czém jątrzącém i niebezpieczném, wsunął się pomiędzy gości i, szepnąwszy jéj coś do ucha, powoli do córki uprowadził.
Krzysia, płacząc, upadła na kanapę.
— Przybywam zrozpaczona — odezwała się — szukając ratunku. Pisarz dziś przywiózł rozkaz Lubachowskiemu, ażeby najdaléj za dwa tygodnie