Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/315

Ta strona została skorygowana.

dobiwszy się do ganku, wysiadł z niéj, stary wyszedł go powitać z uśmiechem i odezwał się:
— Czułem, że wy dziś przyjedziecie, mój ojcze. Bóg niech zapłaci. Dusza moja potrzebuje posiłku, który ty jéj przynosisz. Rozkaz spodziewany nadszedł: byłem i jestem gotów na wszystko, na co wola Boga mnie skaże; ale dusza moja smutna jest, jak grób. Nie przestrasza mnie ubóztwo, niedostatek, sieroctwo... Żal mi tego ziemi kawałka, w którym pragnąłem położyć kości moje, żal mi, że tych ludzi, co tu dzielili ze mną złą i dobrą dolę, na męczeństwo z sobą poprowadzę... Gdzie my się schronimy? z czém pójdziemy? co się stanie z tą opustoszoną Lnbachówką? Niemcy chcą ją kupić... z naszych nie zgłaszał się nikt... dał-bym tanio...
Westchnął.
— Ja właśnie z tém jechałem do was, abyśmy Orochowskiego tu wezwali. Ma pieniądze leżące, wiem o tém, Lubachówka niedaleko od jego wioski...
— Orochowski! Orochowski! — westchnął stary. — Przychodził mi na myśl nieraz, ale człowiek jest twardy i nieużyty... grosz dla niego wszystkiém.
— Sprobujmy — przerwał dziekan.
— Jak? — spytał Grzegorz.
Zaczęto się naradzać nad listem, wezwaniem,