lub pojechaniem do niego. Orochowski był z właściciela gospody, a jak tu zwano z „gościńca“, dorabiającym się posiadaczem wioski. Nieżonaty, nie młody, spekulował na ziemię, na zboże, handlował końmi, należał do spółek z żydami. Widywano go rzadko gdzieindziéj, prócz jarmarków i licytacyi. Nie słynął z dobroci serca.
Stary Grzegorz nie chciał jechać do niego. Dziekan ofiarował się go zastąpić.
— To się na nic nie zda, mój ojcze — rzekł Lubachowski.
— Pojadę — szepnął dziekan — tonący brzytwy się chwyta.
Z rana, ks. Roman, z brewiarzem na kolanach, był już w drodze. O dwie mile, w lasach, leżał folwarczek, w którym Orochowski mieszkał. Dziekan zastał go w kożuchu i włóczkowéj czapeczce na łyséj głowie, zajętego skórkami owczemi, które zakupywał.
Na widok gościa tego, który mu się domyślać kazał jakiéjś prośby o pomoc, Orochowski, bardzo zmieszany, wyszedł witać go, tłómacząc się, że nieporządek znajdzie u niego w domu.
— My ludzie prości, w dorobku, o elegancyą nie dbamy; — rzekł — niech ksiądz dziekan łaskawie wybaczy; żyjemy z dnia na dzień, rzadko w domu...
W istocie nieład panował w izbach, zarzuconych
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/316
Ta strona została skorygowana.