Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/317

Ta strona została skorygowana.

rozmaitemi rzeczami, których pomieszane wonie powietrze czyniły nieznośnem. Skóry, dziegieć, mydło, faski ze śledziami, ryba suszona, łój, próbkami i większemi kupami nagromadzone po kątach czuć się dawały zabójczo.
Dla dziekana ledwie się wyduszone w pośrodku znalazło krzesło stare. Orochowski, uchodził za bardzo pobożnego, okazywał wielką gorliwość w spełnianiu obowiązków religijnych i poszanowanie dla duchownych; dziekan się spodziewał, że słowo jego podziała na prostaczka.
— Mój kochany Orochowski — odezwał się, siadając — ja do ciebie z prośbą przybywam... w imię Boże żądam od ciebie dobrego uczynku, który cię nie zuboży.
Orochowski ręce załamał.
— Jam gotów, gotów, ojczulku — zawołał — ale biedny jestem, bez grosza teraz... w dorobku.
— Czy godzi się tak mówić? — przerwał ksiądz Roman.
Zmieszał się i zająknął zagadnięty.
— Lubachowskiego wypędzają, ludzie bez serca i sumienia, nie ma grosza przy duszy, potrzebuje sprzedać Lubachówkę... Sprzeda ją tanio, ty kupić musisz.
— Ja? Lubachówkę! — zakrzyknął Orochowski — a ona mnie na co? Ziemia licha, ja ją znam,