pustkowie, gospodarstwo zapuszczone, łąki zalane, pola zajałowiałe... Żeby mi ją darował, nie wezmę...
To mówiąc, patrzał na dziekana, i czytając w jego twarzy, coraz ciszéj już kończył:
— Pieniędzy nie mam... nie mogę.
— Wypłacisz po trosze... Ziemia nie powinna wyjść z rąk polskich — mówił dziekan — Niemcy na nią czyhają...
— Wiem, wiem; Frejer i Brause — dorzucił Orochowski, i księdza w rękę pocałował.
— A dla czego Niemcy nie mają kupić? — dodał — prędzéj, późniéj, oni nas ztąd wyprą, my się nie obronimy! Niech dobrze zapłacą...
Lubachowski nie sprzeda im za nic — rzekł ksiądz Roman.
— A ja nie kupię — szepnął gospodarz, potrząsając głową.
Umilkł nagle... podumał...
— Cóż on chce za tę Lubachówkę — zapytał.
— Sam ją oceń!
— Dla mnie ona bardzo mało co warta...
— Mów ile?
Potrzeba było widziéć, jak przyparty Orochowski potniał, jąkał się, liczył, i coraz nowe przeciwko nieszczęśliwemu folwarczkowi znajdował zarzuty, które go czyniły chłapciem ziemi bez wartości.
Dziekanowi było pilno.
— Orochowski — rzekł — raz w życiu okaż,
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/318
Ta strona została skorygowana.