iż masz choć cokolwiek serca. Pan Bóg ci za to wiele win przebaczy...
— No, to kupię — po namyśle wyjąknął Orochowski — kupię...
— Ubieraj się i jedź ze mną...
— Nie mogę, ale w godzinę po was się przystawię.
— Słowo!
— Jak zbawienia pragnę, przyjadę — potwierdził spekulant. — Słowo się rzekło, a u mnie to rzecz święta.
Dziekan, nie przyjąwszy nawet ani kawy, ani ofiarowanego wina kieliszka, wstał i natychmiast do Lubachówki powrócił.
Tu czekano długo na Orochowskiego, a kto-by był śledził jego kroki, łatwo-by się przyczyn zwłoki domyślił. Po drodze wstąpił jadący do Brausego, u którego przesiedział pół godziny. Posłano po Frejera, ale ten nie znalazł się w domu. Brause i Orochowski konferowali długo po cichu, dwa razy zrywał się jechać Orochowski i przywołany powracał. Nareszcie zdawali się godzić z sobą, podali sobie ręce, i szlachcic, wdrapawszy się do wózka, pośpieszył do Lubachówki.
Tu już na stole rozłożone zostały mapy, inwentarze, dokumenta, a smutny Grzegorz siedział nad niemi, sparty na ręku. Dziekan nie chciał go opuścić i pocieszał słowy pobożnemi.
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/319
Ta strona została skorygowana.