niech Bóg broni, abym do buntu namawiał; powinien zostać...
— Ojcze drogi... gdybyś wiedział, jaką to jest dla niego męczarnią — rzekła Marya. — Miałam pozwolenie widzenia go, rozumie się, przy świadkach; oficer był tak grzeczny, że syna z matką pozostawił tak, jak samych, bo się oddalił aż do progu drugiéj izby. Grześ mi mógł otwarcie opowiedziéć, co się z nim działo. Wszyscy go prześladują jako Polaka, i w całéj szkole o niczém niéma mowy, prócz o tych „Polaken aus der Polakei“, o „Polnische Wirthschaft“, „bohaterach Heinego“ i wszystkich przestarzałych przekąsach, któremi trapią nas Niemcy. Grześ ma ten rozum, że się na głupców nie gniewa; ale to samo, co się dzieje w jego szkole, powtarza się w dziennikarstwie, w towarzystwach, w literaturze... Polak stał się dla nich synonimem upadłego i zgłupiałego człowieka. Z trybuny w parlamencie wychodzi inicyatywa nienawiści, wypowiadanie wojny, zachęcanie do niéj; cóż za dziw, że głos, tak rozbrzmiewający, wszystkich budzi do naśladowania??
— A twój mąż? — zapytał ledwie dosłyszanym głosem Lubachowski.
Maryi twarz rumieńcem zapłonęła.
— Mój mąż — odpowiedziała, spoglądając z obawą na dziekana, który był milczącym świadkiem — mój mąż, muszę mu oddać tę sprawiedliwość, że
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/324
Ta strona została skorygowana.