swoich... Ciężkie to dla mnie, ale myśmy się cierpiéć nauczyli...
— A córka? a wnuki wasze?
Lubachowskiemu oczy się przysłoniły.
— Zostawiam ich tu... — rzekł starzec. — Szczęściem, oni pozostać mogą...
— Nie śmiéj się ze mnie i nie pogardzaj mną — dodał Niemiec — żem do was przybył w nocy, jakbym się wstydził miłości i szacunku, które mam dla was... W saméj istocie, z temi tłumami walczyć nie chcę; pozostać wolę milczącym na stronie. Wydawać wojny mi niepodobna...
— Pojmuję położenie wasze — rzekł Lubachowski — ale, jeżeli was zapytają o zdanie, cóż więc? będziecie kłamać zmuszeni i zaprzéć się przekonań waszych?
— Nie — odparł Solinger. — Zamknę się w milczeniu. Chwilę szału potrzeba przeżyć z dala od niego... Wybieram się do Austryi, tam umysły są spokojniejsze... Smutne czasy, gdy z pod terroryzmu upojonych tłumów uchodzić potrzeba... Tu u nas, w téj mieścinie i okolicy, ja, który ją od dawna zamieszkuję, przeżyłem już wiele zmian w społeczeństwie... Byliśmy w przyjaźni i zgodzie... nienawiści kryły się i nurtowały po cichu. Przyklaskiwaliśmy rycerskim Polakom, szanowaliśmy ich poświęcenie się dla ojczyzny... Wybuchnęła potém plemienna nienawiść, tysiącoletniéj wojny
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/334
Ta strona została skorygowana.