— Cóżeś-to tam Maryni przyniosła? — zapytał stary. — Poco wy ją męczycie?
— Ale... niéma nic... — szybko poczęła stara panna — gospodarskie sprawy...
Lubachowski musiał się tém zaspokoić; czekał na córkę długo, i nic rychło, przepraszając go, powróciła na swe krzesło.
— Niepotrzebnie cię czémś niepokoili — odezwał się pan Grzegorz. — Obarczają cię lada jakiemi niedorzecznemi wymaganiami... Tyś tu u mnie gościem... Co to było?
Marya się rumieniła ciągle.
— Dawałam zlecenie Żabskiéj... — odparła córka. — Stało się inaczéj, niéma mówić o czém.
Stary spojrzał na zegarek.
— Na naszę lekturę późno — rzekł. — Nie lubię przerywanéj i rozrywanéj na kawałki; dajmy już temu pokój. Idź spocząć, ja téż zmówię moje wieczorne modlitwy.
Rozeszli się tak. Lubachowski, choć nie domyślał się wcale, co Maryą tak zajmować mogło, wieczorem dostrzegł w domu jakichś zmian, ruchu, bieganiny, zajęcia jakby czémś niezwykłém. Trwało to tak długo, że chłopcu w końcu kazał zawołać Dydaka.
— Co się to tam u was dzieje? — zapytał. — Taicie przede mną. Córka kilka razy wychodziła... bieganina jakaś w domu... Mów, co to jest?
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/336
Ta strona została skorygowana.