Lubachowski musiał w końcu powrócić do sypialni i położyć się, ale nie usnął, aż nad rankiem.
Zdawało mu się, że we dworku, w którym zazwyczaj panowała cisza, ciągle aż do dnia słychać było chodzenie ostrożne, szepty, odmykanie drzwi, ale sobie powiedział, że mu się to przywidywać musiało. Z rana nie znalazł nic nowego, wszystko było w porządku tylko na twarzach służby i w ogóle całego otoczenia, oznak jakiegoś niepokoju dostrzegał. Dwa czy trzy razy pochwycił Żabską na uczynku, dającą tajemnicze znaki Maryi.
Wtém o dziesiątéj godzinie, gdy stary się już uspokoił, dwie bryczki wpadły na dziedziniec. Na obu widać było siedzących żandarmów, którzy wyskoczyli przed folwarkiem. Żołnierze stanęli na straży domu i oficynki, nikomu nie dając wychodzić.
Lubachowski nie rozumiał, co to miało znaczyć, i przypuszczał już, że gwałtem go zapewne chcą do granicy odstawć, gdy znajomy mu, feldfebel Meinert, wszedł do pokoju.
Dawniéj z tym Meinertem bardzo żyć było można. Z przyczyny kontrabandy, używani na pomoc, zjawiali się tu często żandarmi — bywał i Meinert. Pod dobry humor nieraz z nim, na cztery oczy, nawet po polsku było można się rozmówić. Długi pobyt w kraju tym z językiem go oswoił.
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/338
Ta strona została skorygowana.