Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/340

Ta strona została skorygowana.

resztą zabudowań czuwały straże. Ze dworu nie wypuszczano nikogo, tak, że starą babę, która, ze wsi przyszedłszy, nazad powracać chciała, przytrzymano i przetrzęsiono wszystkie jéj węzełki, nie puszczając, aż póki-by wszystko nie było skończone.
Dydaka wzięto i ruszyć mu się nie dano.
Gdy stary sam-na-sam z córką pozostał, spojrzał jéj w oczy z wymówką, nie śmiejąc przemówić długo. Dopiero gdy się żandarmi oddalili, odezwał się cicho:
— Był... w nocy... ja wiem... Cóżeście z nim zrobili?
— Sądzę, że jest bezpiecznym... — szepnęła matka.
— Chłopiec oszalał! — zamruczał Lubachowski i ręce podniósł ku niebu. Matka twarz skryła w dłonie.
Tymczasem żandarmi gospodarowali po całéj Lubachówce, tak sumiennie się wywiązując z włożonego na nich obowiązku, że stogi z sianem przebijali tyczkami, szukając, czy tam kogo nie ukryto.
Dydak w końcu zwrócił się do znajomego sobie żołnierza z zapytaniem naiwném, kogo oni szukają? Rozgniewany żołnierz, rozprawiwszy się z nim najprzód, dał z siebie wydobyć, że nadszedł rozkaz z Berlina chwytania Grzegorza Treuberge-