dziny tu nie pozostaniemy, aby mu tam opuszczonemu nie dać czekać we trwodze.
Matka podbiegła pocałować go w rękę i zawołała:
— Jedźmy! jedźmy!
Od bardzo dawna Lubachowski zięcia swego nie widział. W początkach stosunki były jeszcze znośne, chociaż wysoki urzędnik im wyższe dla zdolności swych zajmował posady, tém coraz zimniejszym stawał się dla starego, a nareszcie zupełnie z nim zerwał.
Nie było ani sporu, ani poróżnienia; ale ani Marya do ojca dojeżdżać nie mogła, ani Treuberger zgłosił się kiedykolwiek. Wychowanie dzieci, uparte milczenie, skargi córki, Lubachowskiego odepchnęły od zięcia.
Widzieliśmy, jak się to skończyło.
Człowiek: co szczęście swe domowe, rodzinę, żonę, poświęcił dla służby, która świetne stanowisko w hierarchii urzędniczéj obiecywała, potrafił Maryą zmusić do zapomnienia prawie swych obowiązków córki. Dla niego wszystkie te ofiary zdawały się naturalnemi, bo w życiu celu innego nie miał nad podźwignięcie się wysoko — tak wysoko, jak jego talent, karność, pracowitość, doprowadzić mogły.