Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/349

Ta strona została skorygowana.

— Jam wszystko od dawna utraciła... — wybuchnęła Marya, powstając — a nie poskarżyłam się nigdy... Kazaliście mi zaprzéć się starego ojca, odebraliście mi dzieci, czyniąc je obcemi... Ty sam — nie byłeś dla mnie, czém spodziewałam się miáć ciebie... Ocal mi ojca — dodała gorąco — a pozostaniemy ci wszyscy...
Treuberger zbladł, spuścił oczy.
— Jest to wprost niemożliwe — rzekł — niéma wyjątku dla nikogo, ja go się nie mogę domagać dla mnie... Wolą jest tego, którego wola wszystkiém rządzi, aby to prawo było nieubłaganém... Cień ustępstwa jakiegoś wszystko-by zniweczył... Zażądać tego — dosyć-by było, żeby zabić siebie i zniszczyć dzieło pracy życia całego...
— Ale ja tego nie żądam! ja-bym łaski wyjątkowéj nie przyjął, wstydził-bym się jéj — rzekł stary, poruszając się. — Maryo, proszę cię...
Zamilkli wszyscy. Treuberger patrzał zadumany w okno, ale nie widział nic. Milczał, podparłszy się na ręku, jakby szukał w myśli, co na swą obronę powiedziéć może, czém sprawę swą podźwignąć.
— Życie uczynisz mi nieznośném — zamruczał, obracając się do żony. — Wszystko, com tak długo budował rozpadnie się w gruzy...
— Musimy się rozdzielić — nie dając mu mówić, poczęła żona. — Pozostawiam ci dziecię jedno,