Marya chciała mu się do nóg rzucić — odskoczył przestraszony.
— Sprobuję — powtórzył raz jeszcze.
Lubachowski usiadł, uważając wszystko za skończone, i chcąc od siebie i własnych cierpień odwrócić uwagę, odezwał się do zięcia:
— Nie rozumiem tego prawa, chociaż wszystkiego się spodziewać mogliśmy po nienawiści... Nie rozumiem szczególniéj chwili, w któréj ono stało się tak nagle potrzebném... Pobudki muszą leżéć po-za sferą naszéj świadomości politycznych stosunków państwa, bo się ich domyślić nawet niepodobna. Nowych win zarzucić nam nie mogą...
— Ja nic téż nie wiem — odezwał się Treuberger. — Nie śmiał-bym nigdy ani żądać tłómaczenia rozporządzeń, ani ich badać. Wiem to tylko, że bez powodów żadnego ważnego kroku się nie stawia...
— A! nienawiść! nienawiść! tłómaczy wszystko — wtrąciła Marya. — Na cóż więcéj szukać nad nią?...
Rozmowa, zwichnięta w ten sposób, w któréj Treuberger brał udział bardzo mały, przeciągnęła się do obiadu. Zięć Lubachowskiego, ochłonąwszy nieco, rad ze zbliżenia się do żony, odzyskał trochę swobody umysłu. Sprobował kilka razy zapytać o Grzesia, lecz żona go zbyła milczeniem.
Zaraz po obiedzie, Robert zapowiedział odjazd
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/351
Ta strona została skorygowana.