Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/358

Ta strona została skorygowana.

— Bądźcie sprawiedliwi, baronie — przerwał Robert. — Od dawna cierpię... nigdy mi na myśl nie przyszło żądać dla siebie łaski, wyjątku...
— Właśnie my, urzędnicy, powinniśmy dać przykład z siebie posłuszeństwa prawu.
— Nie inaczéj ja to pojmuję — dodał Treuberger — nie żądam téż nic...
Zdziwienie barona zdało się mówić: „Pocóż się zwierzasz z tego przede mną?“
Robert spuścił głowę.
— Ojciec mojéj żony jest chory, może na to złożyć świadectwa; szło-by tylko o przedłużenie mu terminu.
Podniósł głowę i spojrzał na barona, który stał z jedną ręką w kieszeni, drugą o stół opartą, posępny i milczący.
— Jestem przyjacielem waszym — odezwał się baron — od dawna razem służymy, nie powątpiewasz o mojéj życzliwości, szanowny Robercie. Jeżeli chcesz rady ode mnie, powiem ci jedno: ignorować powinieneś to wszystko... tak jest, ignorować.
— Łzy żony, męczarnie tego starego, strata syna... — wtrącił Robert.
— Cóż chcesz? co chcesz? Ja-bym ci nie mógł poradzić inaczéj. Dosyć najmniejszego poruszenia twojego, aby ci wydrzéć owoc kilkudziesię-