święcił; szczęściem, był... kawalerem, i ojca miał kupca majętnego, służył tylko dla dogodzenia fantazyi jego.
W parę dni potém, przyniesiono już popodpisywane przez zwierzchników listy proskrypcyjne. Stało na nich imię Lubachowskiego, z notą, iż pobyt miał mu być dozwolonym, ze względu na świadectwa lekarzy, nie dłużéj jednak, jak do piérwszych dni wiosny.
Czytając to, uradował się Robert; ale razem nastraszył. Kto był sprawcą téj łaski? kto się o nią starał? Nie możnaż było właśnie jego posądzić o to, że wywołał te folgę?...
Treuberger zatrzymał papiery i nie położył podpisu. Wezwano do niego referenta.
— Kto rozstrzygnął w tym wypadku? — zapytał, palcem wskazując.
— Precedens nie jeden, ale kilku — odparł urzędnik. — Nie można odmówić jednemu tego, co otrzymał drugi.
— Przepraszam pana... — przerwał Robert — jeżeli wypadki są podobne, a nie równe... a wymagania chwili wskazują surowość...
Z wielką przytomnością umysłu, dowodzącą, iż był na odparcie zarzutów przygotowanym, referent przywiódł precedensa.
Po namyśle pewnym, zmieszany nieco Robert, rzekł cicho:
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/363
Ta strona została skorygowana.