Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/366

Ta strona została skorygowana.

Matka zdawała się spokojną, chociaż i ona troszczyła się o Grzesia.
— Dajmy pokój tym zwłokom: ruszajmy... — dokończył Lubachowski.
Żabska zaprotestowała, że ona nie była gotową.
— Ja-bym tymczasem dostał się do Warszawy — rzekł stary — Marya-by wróciła do męża...
— Wiész dobrze, mój ojcze — przerwała córka — iż ja cię nie opuszczę.
Spór, tysiąc razy już wznawiany, odżył. Pan Grzegorz nie chciał przyjąć ofiary córki, ani ona się jéj wyrzec... W ostatku, pozwalał towarzyszyć sobie do Warszawy, z warunkiem, aby ztamtąd wracała do męża.
Od niego — zawsze spodziewany list nie przychodził. Trzeba było wiedziéć, co myśli, co przedsiębierze.
Po długich ponawianych rozprawach, pani Robertowa postanowiła sama jechać do Berlina. Godził się na to ojciec, czekać obiecując na jéj powrót. Wprzódy jednakże chciała widziéć się z Grzesiem.
Bez ekonomowéj i tu się obejść nie mogło; ona jedna przy swych licznych stosunkach ułatwić mogła przeprawienie się przez granicę. Nie przewidywała nowych trudności...
Oprócz téj niezmożonéj, niestrudzonéj, biegającéj ciągłe Krzysi, wszystko w Lubachówce było pognębione i przybite. Dydak, który upadał na du-