chu wprzódy już, od pożaru Frejera chodził jak noc smutny. Służył swemu panu z gorączkową jakąś gorliwością rozpaczliwą, i zapadał potém w apatyczne zobojętnienie.
Chodzibój w nieustannéj był trwodze o żonę. Ile razy wyrwała się za interesom, aż do powrotu jéj nie miał spoczynku.
Sprzedaż Lubachówki, którą stary pan uważał za dokonaną, ani na krok daléj nie postąpiła. Zrozumiéć nie było można Orochowskiego, który z takim pośpiechem podpisywał punktacyą, miał pieniądze potrzebne, a zwlekał z ich oddaniem.
Przyczyny tego nawet najlepiéj znający spekulatora odgadnąć nie mogli. Stało się, co się dzieje nadzwyczaj rzadko — sumienie go ruszyło. Po tém, co usłyszał od dziekana, co widział na oczy własne, wahał się popełnić nikczemność... Kupował Lubachówkę, aby ją oddać z zarobkiem dla siebie w ręce Frejera i Brausego... Taką miał myśl w początku, nie dbając, co ludzie powiedzą. Dziekan go nastraszył.
Być pociągniętym do rachunku przez ludzi, nic go nie obchodziło; ale z Panem Bogiem, który wiedział myśli najskrytsze... a mógł protegować Lubachowskiego... nie życzył sobie. Z drugiéj strony, stracić przy punktacyi dany zadatek, było mu nadzwyczaj boleśnie.