trochę głosu i umiejętność strojenia się jaskrawo, jednały jéj wziętość w kółkach szczególniéj młodych wojskowych. Z kolei przezywano ją kapitanową, porucznikową, majorową. Umiała robić bronią i komenderować.
Z kieliszkiem szampana w ręku, z piosnką swywolną na ustach, w skokach excentrycznych, wywoływała oklaski i zapały niewypowiedziane; ale te szały, gdy zapadła kurtyna, gdy światła pogasły, kieliszki potłuczono i trzeba było pozostać samą, zmieniały się w rozpacz straszliwą.
Rwała się ze zwierzęcą dzikością przeciwko losowi, który ją rzucił w to błoto.
U boku spokojnego Dydaka nauczyła się marzyć o szczęściu sielankowém, które na wieki uciekało przed nią.
Płakała znużona, precz odpędzając przyjaciółki, przeklinając swoję dolę, myśląc o samobójstwie.
— „Pójść w wodę!“ — wedle jéj wyrażenia, było konieczną sceną ostatnią tego brzydkiego dramatu.
Do Dydaka miała żal, nienawiść, złość taką, iż z rozkoszą jemu i sobie nóż w piersi-by utkwiła.
On tam chodził spokojny, bezkarny, obojętny, a ona — sama, pogardzona, pokutowała za niego.
Zrywała się czasami leciéć tam i dokonać zemsty, bo nią już żyła jedną. Ale, tam ścigając go, ona téż była ścigana myślą, że za nią idzie Dom
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/370
Ta strona została skorygowana.