Karny, obcięte włosy, gruba siermięga, wełna do czesania, soczewica na obiad, chleb, jak kamień, i twarde posłanie...
Nie ważyła się tam, a piekło ją paliło, że męczyła się sama jedna.
Kładła się czasem z tém palącém zemsty pragnieniem, spała z nią, marzyła i wstawała. Spalić Lubachówkę i jego w niéj, zniszczyć co tam było bez śladu i szczętów, a saméj się rzucić w rozniecone płomienie. Te żądze zemsty, to stygnąc, to rozpłomieniając się, w końcu stały się jéj myślą jedyną.
Jednéj Niedzieli ważyła się pojechać na zwiady do Frejerów. Tu już pożaru śladów nie było, zwożono drzewo na szopy nowe: Frejer obmyślił, jak lubachowickie grunta z Brausem podzieli, a polski folwark z ziemią zrówna.
Przyklaskiwała mu, bo wszystkich tych, których Dydak kochał, nienawidziła.
Tu wszystko niemal wiedziano, co się w sąsiedniéj Lubachówce działo, rozpowiadano o poświęceniach Dydaka, o jego przemykaniu się do Grzesia za granicę, o pobycie jego matki, o ojcu... Cala ta gromada znienawidzonych ludzi miała się jéj wymknąć, uciec i Dydak towarzyszyć im spokojnie, a ona, podpalaczka, na zemstę losu pozostać...
Co się jéj tam zwijało po głowie, któż wié... Przyjechała raz i drugi do wuja, za trzecim została przy ciotce, ale trudno ją było utrzymać w domu.
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/371
Ta strona została skorygowana.