Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/379

Ta strona została skorygowana.

Nie śmiał nic wtrącić stary p. Grzegorz Malwaczowi; łzy mu z oczu biegły, ręce łamał, jęczał.
— Moja praca około téj kochanéj ziemi, którą-m ja pielęgnował, jak matkę, wszystko, wszystko przepadło! A żebyście wiedzieli, z jakim chłodem i obojętnością spełnia tę spekulacyą, jak go ona nic nie kosztuje! Groby ojców tu zostawia... grób żony... ale dla niego krocie marek więcéj ważą daleko...
Słuchając, Lubachowski nie śmiał odzywać się, potępiać nie lubił, a bronić nie mógł. Malwacz rozogniony przeklinał.
— Jeszcze dni parę — dodał — byle-bym zdał rachunki, rzucam Żarnów, nie chcę być przy oddawaniu go na pastwę. Zmusić mię chce, abym tego dopełnił; ale żadna siła ludzka mnie nie skłoni ręki przyłożyć do téj zdrady.
Zapalony Malwacz wylał się cały w narzekaniach na hrabiego, a musiał odmalować go dobrze staremu, kiedy on, pobłażający zawsze i łagodny, zaniechał nawet widzenia się z Żarnowskim.
— Ja mu powiem, żeście byli, i dowiedziawszy się, co popełnił, nie obcięliście miéć więcéj z nim do czynienia. Niech wié, co go czeka!!...
Lubachowski się uśmiechnął.
— Mój poczciwy, stary przyjacielu — rzekł — mylisz się... Będą mu zazdrościć jego cywilnéj odwagi, będą go łajać, ale z nim nikt nie zerwie. Nasi