Grzegorz — a przewidując, nie zaniedbał zapobiedz...
Nazajutrz Lubachowsski wysłał list, z żądaniem natychmiastowego ukończenia interesu, do Orochowskiego. Dzień był piękny, suchy i stosunkowo ciepły. Odziany po domowemu, z kijem, który w ostatnich latach służył mu do codziennych przechadzek po gospodarstwie, nic nikomu nie mówiąc, pan Grzegorz wybrał się raz ostatni obejść swe zagony, polne ogrody, pożegnać lasek, spójrzeć raz jeszcze na zabudowania, które w znacznéj części sam postawił.
Dydak, który z daleka ciągle czuwał nad nim, powlókł się za starym, w obawie, aby, zbyt rozbolały, nie osłabł gdzie w téj pożegnalnéj przechadzce. Wszyscy, aż do parobków, zrozumieli starca, i łzy im stanęły na powiekach.
Widzieli, jak powolnie, krok za krokiem, wlókł się starowina a stawał. Na kilku drzewach owocowych, które sam szczepił, położył rękę, żegnał i je... Drgnęło w nich coś może...
W niektórych miejscach zatrzymywał się długo, pasmo wspomnień przesuwał całe; inne, nie stając, pomijał. Mówiły do niego zbyt smutnie, odbierały mu męztwo... Nogi go prowadziły same, nie potrzebował przewodnika, ani myśli; mechanicznie, z nałogu kierował się tak, jak w przechadzkach codziennych. Parę razy przy-
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/385
Ta strona została skorygowana.