— Z téj strony wypadało koniecznie grodzić w tym roku...
— A niech sobie Orochowski grodzi... — rzekł Dydak.
— Dobry płot chróściany dłużéj trzyma, niż się zdaje — dodał stary — ale i z chrustu trzeba budować starannie... Na wszystkich budowlach, chwała Bogu, dachów się nie powstydzę. Prawda: kalenica, słoma, ale i to dobre, gdy ludzie sumiennie zrobią, a nie aby zbyć... Najstarszy dach na oborze, przecież nie zaciekał...
Dydak nie zaprzeczał.
Z nim razem wsunęli się furtką teraz otwatą ciągle, na dziedziniec przed dworkiem. Niegdyś był on z drzew ogołocony, gdy Lubachówkę obejmował stary; on sam obsadził go dokoła topolami, lipami, a pomiędzy niemi gęsto bujały bzy, jałowie, róże, akacye. Maleńki zagon u samych okien, białym brzozowym płotkiem oddzielony od dziedzińca, zawierał teraz tylko zeschłe łodygi roślin i kwiatów... Niektóre z tych trupów poznać było można jeszcze po ich postawie.
Staruszek zatrzymał się tu, obie ręce sparł na kiju, i pozostał jak przykuty. Ten maleńki zrzynek ogródka pielęgnowanym był przez Marynią, która wszystkie rośliny sama sadziła, podlewała, pielęgnowała, cieszyła się niemi, robiła z nich ojcu
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/388
Ta strona została skorygowana.