kową niecierpliwością go powitał. Rozpoczęto spisywać tranzakcyą.
Stary domagał się, ażeby w niéj punkt był zamieszczony, iż majętność nie miała nigdy przejść w ręce człowieka innéj narodowości i wyznania.
Orochowski zaprotestował.
— Poco to pisać! na co na siebie ściągać mściwą ich uwagę... Ja się dla Lubachówki narażać nie myślę.
— Pan mi to przyrzekłeś!... — zawołał pan Grzegorz.
— A no, nie przeczę, i dają panu słowo, że się będę starał uniknąć tego; ale w tranzakcyą to wpisywać?... Tranzakcya musi być do akt wniesioną...
— Pan za to odpowiadać nie możesz, co jest z mojéj strony nałożonym warunkiem. Jasna rzecz, że to jest moja wina...
Orochowski się poruszył żywo.
— Warunku tego nie przyjmuję...
— A ja go nie odstępuję... — rzekł Lubachowski.
Głębokie nastąpiło milczenie.
— Cóż będzie? — zapytał, dobrze wyczekawszy, Orochowski.
— Nie będzie nic — odparł stanowczo pan Grzegorz.
Dziekan spojrzał na niego.
— Jeżeli słowo daje... — wtrącił.
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/391
Ta strona została skorygowana.