chcę... W każdym razie oddać muszę, proszę tylko o folgę, bo pieniędzy nie mam.
Orochowski milczał, ale zdawał się z tego węzła rad, i nie śpieszył go rozplątać.
Zostało wszystko w zawieszeniu; podano obiad, poszli do stołu. Przez cały czas nabywca domniemany siedział ponury, jadł półgębkiem, dumał i marszczył się. Lubachowski wcale nic nie tknął: mówił, że był z postem; jeden ksiądz Roman, nie myśląc, posilał się roztargniony.
Żabska musiała z nim prowadzić rozmowę, aby złowrogie nie panowało milczenie.
Wśród obiadu wywołano ją.
Pozostała długą chwilę, co nikogo nie zdziwiło; a gdy napowrót weszła, chwiała się na nogach, chwytała za krzesła i, dopadłszy do swojego miejsca, zajęła je tak pomieszana, że dziekan się nastraszył. Nalała sobie wody szklankę i wychyliła ją z pośpiechem. Żywa rozmowa już wcale nie szła.
Po obiedzie znowu rozpoczęto traktowania, i Orochowski, co do prywatnego dokumentu osobnego, zapewniającego, że nie sprzeda nikomu innemu, tylko katolikowi i Polakowi — słabnął. Szło o formę jedynie.
Dziekan skorzystał z chwili czasu wolnéj i, podszedłszy do Żabskiéj, zapytał ją po cichu:
— Co się wam stało?
— Mówić tu nie mogę... — odparła Żabska —
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/393
Ta strona została skorygowana.