Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/394

Ta strona została skorygowana.

na miłość Boga, niech jegomość dobrodziéj zajdzie do mnie. Okropna się stała rzecz... głowę tracę... nasz pan tego nie przeżyje...
To mówiąc, wysunęła się. Ksiądz Roman powagą swą przyśpieszył układ ostateczny i, ukończywszy go, wymknął się do Żabskiéj. Zastał ją w jéj izdebce przy klęczniku, we łzach, z rękoma załamanemi.
— A! panie... a! ojcze... — poczęła, zobaczywszy go i powstając na chwiejące się nogi. — Bóg nas srodze dotknął... Odebrałam list od pani... leży ona i nie wiem, czy się podniesie... Przysłała z nim zaufaną swą sługę, aby opowiedziała o nieszczęściu, którego opisywać-by nie zdołała... Wié ojciec, że Grzesia, przez jakąś niepoczciwą denuncyacyą wydanego, pochwycili żandarmi. Chłopak, słyszę, był w rozpaczy... Gdy go przywieźli na miejsce, gdzie mieli sądzić i indagować, ponieważ dezerterował po raz drugi, bardzo się z nim obchodzili srogo, bez względu na ojca... Włożyli mu słyszę, kajdanki na ręce... a że na zapytania odpowiadał śmiało i zuchwale, nawet prośby ojca nie skutkowały, aby wzgląd miano na młodość jego, na pobudki. Okazuje się, że Grześ, czy miał przyjaciół, czy ich sobie zjednać potrafił, dosyć, że znalazł sposób rozpiłowania rąk zakutych, i w nocy się spuścił po sznurze z kołdry podartéj i prześcieradła do przekopu w cytadeli... Znał miejscowość tak dobrze, iż mógł, kil-