kadziesiąt kroków się przeczołgnąwszy po ziemi, dostać do palisady, którą, jako doskonały gimnastyk, łatwo-by przesadził... Raz za nią będąc, Grześ miał podobno przygotowane wszystko, aby piorunem się dostać za granicę... Wszystko zdawało się iść szczęśliwie....Sznur, aż nadto długi, pozwolił spuścić się bez szwanku; ale gdy począł po ziemi się czołgać, chcąc dostać do palisady, żołnierz, stojący na straży, dostrzegł go i krzyknął... Grześ się zerwał i biegł co sił ku palisadzie, nic już nie mając do stracenia, a ufając wielkiéj swojéj zręczności. Spiął się już na palisady, gdy żołnierz karabin wymierzył i dał ognia...
Dziekan krzykną! boleśnie:
— Zabili go!...
— A! zabili go! zabili!...Postrzelony w piersi śmiertelnie, żył jeszcze godzin kilka. Dano znać ojcu i matce; na rękach jéj skonał. — Nasza dobra pani leży w łóżku, chwilami tracąc zmysły. Mówią, że troskliwość wielką okazuje mąż, ale czy ona to przeżyje! A co się stanie z naszym staruszkiem, gdy ten cios go dotknie?!
— Potrzeba przed nim utaić to nieszczęście — odezwał się dziekan — niech jedzie ztąd... Córka może wyzdrowiéć i przybyć do niego. Będzie to pociechą dla obojga.
Ks. Roman mówił, ale sam niebardzo wierzył
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/395
Ta strona została skorygowana.