Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/396

Ta strona została skorygowana.

w to, żeby mógł skołatanego życiem Lubachowskiego ocalić. Żabska zachodziła się od płaczu.
— Zmiłuj się, płaczem się nie zdradź! — napominał ksiądz. — Bogu ofiaruj.
Gdy przyszło powracać do pokoju, w którym się dokonywała tranzakcya, sam on nie miał siły tyle, aby twarz ukazać jasną. Lubachowski postrzegł zmianę na nim.
— Co ci to, mój ojcze? — spytał.
— Żal mi Lubachówki, a więcéj jeszcze was, co nas opuszczacie; popłakaliśmy się z Żabską.
— Nie było tam listu od Maryi? — podejrzliwie spytał stary.
— Nie wiem; ale Żabska-by mi o nim powiedziała — rzekł dziekan. — Nie pisze widać dla tego, że się sama przybyć spodziewa.
— Powinna najprzód starać się o Grzesia — dodał p. Grzegorz. — Chłopca mi żal i okrutną o niego mam obawę. Wiész, dziekanie, jak surowi są Prusacy w karności, jak wszelkie wykroczenie przeciw dyscyplinie karzą srogo, a on dwa razy im zbiegł.
— Małoletni jest; każdy kodex ma to na względzie — rzekł dziekan.
Udało się w ten sposób nieco odciągnąć starego myśli od następstw ucieczki. Orochowski liczył pieniądze, nie omieszkawszy pozbierać do wypłaty wszystkich asygnat banków prowincyonalnych, bi-