Przez dni kilkanaście po śmierci biednego chłopca, wszystkie berlińskie gazety pełne były najfatalniejszych plotek, najzłośliwszych wykładów. Szczęściem, Lubachowski, z zasady, oddawna niemieckich nie czytywał dzienników, nie potrzebowano więc czuwać, aby się one w ręce jego nie dostały. Odbierał jednego Kuryera, a że ten czasem dawał mu godzinę jaką roztargnienia, przynoszono mu go regularnie. Nikt do niego nie zaglądał.
Kuryer mało w ogóle umieszczał tych kryminalnych kronik, któremi inne dzienniki są przepełnione, lecz napastliwy artykuł jakiéjś Gazety, bijącéj w to, iż Grześ miał matkę Polkę, zmusił go do odpowiedzi.
Nikt się tego nie domyślał, gdy w Poniedziałek, wigilią odjazdu, ostatni numer Kuryera położono przed Lubachowskim wieczorem. Stary się zabrał do czytania. Wszyscy byli na folwarku, on sam jeden we dworku.
Parę godzin upłynęło, nim Dydak uznał potrzebę dowiedzenia się do staruszka. Zmierzch był, kazał więc świece podawać, a sam po cichu wszedł do pokoju.
Pierwszą rzeczą, która go uderzyła, był zmięty numer Kuryera, leżący pod stołem. Nie postrzegł starego ani na krześle, ani na żadném z tych miejsc, w których on siadywał zwykle. Sądził, że musiał wyjść do sypialni, gdy nadchodzący ze światłem chłopak na progu krzyknął.
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/400
Ta strona została skorygowana.