już ostygłego z kulą w piersi... Strzał był, słyszę taki celny, że kula mu het, serce rozdarła...
Krzysia krzyknęła, ale w krzyku jéj nie było boleści, raczéj zdumienie i radość.
— Śledztwo zarządzono, bo niéma dotąd nawet posądzenia na nikogo, i w okolicy nie widziano nikogo podejrzanego, a Frejer teraz nie miał zresztą żadnego z nikim sporu...
Zamyśliła się Krzysia, brwi ściągając.
— Niéma w tém nic dziwnego... — szepnęła. — Budzą dwie ludności do nienawiści przeciwko sobie; można było przewidziéć, że się to krwią pieczętować musi... Ci, którym Niemcy wojnę wypowiedzieli, kochać ich nie mogą...
Wstała, aby starego Hubę, który dawał jéj znaki milczenia, pożegnać.
— My ztąd ze starym naszym panem, nie mając już poco dłużéj siedziéć, wyruszymy, bodaj jutro... Bywajcie zdrowi, i niech Bóg was cało chowa...
Rózia, płacząc, przeprowadziła ją do ganku. Siadała już do wózka, gdy Riedel nadszedł żywo, z dziwnie odbijającym od smutku jéj uśmiechem na ustach. Chciał ją koniecznie zatrzymać, ale się pogniewała na niego.
— Śmierć z sobą wiozę! — zawołała — nie mam na żarty czasu...
I wózek potoczył się żywo ku Lubachówce. Była już na-wpół drogi, gdy w poprzek pól konno
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/409
Ta strona została skorygowana.