Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/410

Ta strona została skorygowana.

jadący mężczyzna w galopie zbliżył się do niéj. Z blizka dopiéro poznała w nim Dydaka.
Zamienili słów kilka.
— Pani wié, że Frejera ubito, jak psa... — rzekł, śmiejąc się. — Kula mu w samo serce trafiła... Chwycił się tylko za piersi, okręcił na nodze, i padł twarzą w błoto... które mu tak miłe było...
Dziko się zaśmiał Dydak.
— A wy zkąd wiecie, jak padał i umierał? — spytała ekonomowa.
— Hej! hej! ludzie mi mówili... — wesoło odparł chłopak. — Jeszcze się tu komu może należéć będzie co z porachunku... ale nikogo w końcu zapłata nie minie...
Jechał przy wozie, towarzysząc jéj do dworu. W bramie mąż czekał, z rękoma wyciągniętemi.
— Pan nasz? — zawołała.
— Modli się, spokojny, dzięki Bogu... Doktor powiada, że niéma najmniejszego niebezpieczeństwa... Widziałem go przez okno. Twarz wypogodzona, oczy tylko wpadły mu trochę... i policzki się ściągnęły...
Ekonomowa już sama biegła ku dworowi. Lubachowski ją przeczuł i wyszedł ku niéj. W chwili, gdy mówić miała i zabierała się kłamać, biednéj kobiecie słabo się zrobiło i buchnęła strasznym płaczem.