Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/412

Ta strona została skorygowana.

— Ja już jeść nie potrzebuję... — odparł stary — wody mi tylko dajcie, bo w ustach zasycha...
Zapalono światło, chłopak przyszedł go rozbierać.
— Daj-że mi wody dosyć, abym się obmył i przynieś mi świeżą bieliznę; a powiész Żabskiéj, że choć dziś nie jest dzień do zmiany, ja chcę miéć czystą...
Żabska sama natychmiast ogrzaną przyniosła. Lubachowski umył się cały bardzo starannie, włożył koszulę, przywdział kapotę, która mu za szlafrok służyła, i rozłożywszy księgę, modlić się zaczął.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Cała noc tak upłynęła.
Dydak, który na straży siedział, chciał go nakłonić, aby się położył; odprawił go ruchem ręki tylko, a potém zamruczał:
— Idź ty spać... tobie młodemu sen potrzebny...
Zadziwił się stary, patrząc w oczy Dydakowi, który od tego przenikającego wzroku się zmieszał.
— Umiész dziesięcioro Bożego przykazania? — spytał nagle.
— Umiem — szepnął.
— Mów...
Jąkając się począł odmawiać Dydak.
— ...Piąte nie zabijaj...
Starzec go wstrzymał, powtarzając:
— Piąte, nie zabijaj!
I stało się milczenie wielkie.