o politycznym, wielkim dzienniku, który-by był ściśle katolickim...
— Alboż nasze niemi nie są? — zapytał stary.
— Wszędzie z nich wieje liberalizm, z którego się oczyścić nie mogą — dodał Felix. — Ja panu otwarcie powiem... Gromadka ludzi pragnie dziennika, o którym mówię; łączymy się, akcyonaryusze przybywają. Oto jest lista ich; przybywam do pana, aby go między nas zaprosić.
Skłonił się p. Grzegorz grzecznie i, nie odpowiadając wprost, cmoknął.
— Ale bo to, mości dobrodzieju, te wasze dzienniki... ja, prawda, za stary jestem, aby może zrozumieć, lecz dzienniki... nie wiem, czy spełniają swój obowiązek...
Pan Felix, który się ze strony starego symplicyusza, jak go zwał, cienia najmniejszéj oppozycyi nie spodziewał, i choć go lubił i szanował, nie miał za godnego walki antagonistę, osłupiał...
— Co? eo? — zapytał zmieszany. — Zmiłuj się! cóż pan dziennikom naszym zarzucasz?
Pan Grzegorz łysinę pogładził; niebardzo mu się chciało wdawać w polemikę, a wieczerza była na stole.
— Chodźmy-no jeść — rzekł — potém o tém.
— Jeść, a nawet pić, ja od tego nie jestem — odparł wesoło p. Felix — ale nie przerywajmy rozmowy. Cóż pan naszym dziennikarzom zarzucasz?
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/47
Ta strona została skorygowana.