Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/48

Ta strona została skorygowana.

— Najprzód, że częstokroć, ba, prawie zawsze, niepotrzebnie nieprzyjaciela drażnią, a powtóre... Wiem, że grom rzucisz na mnie, gdy to powiem, ale...
Zakłopotany widocznie, pogładził się znowu po głowie, bo miał to we zwyczaju.
— Ale poco to tam gadać!...
— Owszem, proszę! zaklinam, rżnij pan prawdę... — rzekł Felix, zakąsując po wódce.
— Toś, mospanie, mości dobrodzieju... — odezwał się stary, wahając jeszcze — to ni mniéj, ni więcéj, ino że sprawę naszę zdradzają.
Poskoczył pan Felix.
— Pan im to możesz zarzucić!
— Nie zabijaj, posłuchaj... — rzekł powoli pan Lubachowski, zawiązując serwetę pod brodą. — Nie chcą one tego czynić, nie wiedzą może, co czynią, ale w skutkach... jest to po prostu zdrada. Dzienniki wszystkie nasze słabe strony podnoszą i wskazują, tak, jakby uczyć chciały, gdzie ma nieprzyjaciel uderzyć: a uda się nam zyskać choć odrobinę, tak się chlubią maluczkiém zwycięztwem, że nam ono wkrótce musi być wydartém. Doskonale umieją pisać, milczéć wcale, a wedle mojego pojęcia, zmilczeć, odwrócić oczy nieprzyjaciela od tego, co nam groźne, nie mniejszą sztuką, jak pisanie. W ostatku, do czego się zdała nienawiść? płacąc nienawiścią, silnego się jątrzy, drażni, wyzywa, często zmusza do walki...